Egzamin, egzamin i po egzaminie chciałoby się powiedzieć, parafrazując znane wszystkim polskie powiedzenie o świętach. Ale zanim do niego doszło ile się trzeba było uczyć a ile stresować. Niektórzy przyszli całkiem bladzi, inni niewyspani, wszyscy trochę niepewni i wyczekujący. Po korytarzu krążyli uśmiechnięci wychowawcy: pan Jacek Załęski, pan Piotr Lewicki i pani Monika Olewnik z nieodłlącznym aparatem w dłoni - wiadomo chwila wiekopomna więc należy ją uwiecznić. No i wreszcie się zaczęło, kości zostały rzucone, pieczęci otwarte, jednym słowem nadszedł czas egzaminu, skończyły się żarty. Najpierw historia i wos, wszyscy skończyli cali i zdrowi a nastroje dopisywały. Pierwsze koty za płoty, od tej pory pory było już coraz lepiej. Po polskim niektórzy sami byli zszokowani tym, że napisali takie długie i fantastycznie ciekawe opowiadanie. W przerwie pomiędzy egzaminami można było w świetlicy szkolnej (na czas egzaminów zamienionej na bufet) przekąsić kanapkę, przygotowaną przez wychowawców i innych zatroskanych nauczycieli, napić się herbaty i w ogóle, jak to się mówi przywiązać duszę do ciała, czyli nieco się pokrzepić. W kolejnych dniach zdawaliśmy: przedmioty przyrodnicze i matematykę, a na końcu język angielski na pozomie podstawowym i rozszerzonym. W każdym razie egzamin za nami, teraz trzeba cierpliwie czekać na wyniki, które będą przepustką do wymarzonej szkoły.